euromir euromir
8323
BLOG

WYZNANIA POTOMKA KOMUNISTYCZNEGO RODU

euromir euromir Polityka Obserwuj notkę 253

 

 

Gdy Tad9 polemizując z  GW stawia pytanie: „czy  można obciążać dzieci winami za zbrodnie rodziców?" krzyczę mu w twarz gromkie NIE!!! 

Czemu? No cóż, powoduje mną przekonanie,  że w naszym  kręgu kulturowym każdy sam odpowiada za swoje błędy. Jest to jedna z najważniejszych podstaw etycznych cywilizacji łacińskiej, równie ważna jak niechęć do uznania odpowiedzialności zbiorowej.

Jednocześnie trudno nie zgodzić się z twierdzeniem Tada, że każdy człowiek nasiąka wpływami środowisk w których się obraca, przy tym nie chodzi jedynie o wpływy emocjonalno-intelektualne, ale też o zaplecza innego rodzaju, ot chociażby o dziedziczenie osadzenia w strukturze społecznej, czy też o korzystanie z wypracowanej przez przodków sieci powiązań i znajomości.

Tu Tad ma rację, zgoda...  z tym, że dobrze byłoby w tym miejscu zauważyć, że wina rodziców (za zbrodnie) i wpływ (zbrodniczego)  środowiska na wychowanie (najprawdopodobniej w przyszłości  zbrodniarskich) dzieci, to jednak niezupełnie to samo!

 

***

Do polemiki z Tadem skłonił mnie wszakże całkiem inny, o wiele bardziej trzeźwy fragment jego notki. Myślę tu o stwierdzeniu, że:  Stalinizm się co prawda skończył, ale jego liczne skutki pozostały, a jeden z tych skutków był taki, że infrastruktura służąca do podtrzymywania, reprodukcji i produkcji kultury (edukacja, media, dystrybutory prestiżu) została obsadzona przez przedstawicieli mniejszości wrogiej wobec kulturowych preferencji większości. A ponieważ była to, jak dotąd ostatnia rewolucja, więc struktury te ewoluują do dziś bez utraty ciągłości kooptując świeżą krew z grona osobników bliskich „genetycznie”, a ich zasobem są rody komunistycznej „arystokracji”. Czy chcę powiedzieć, że w tych rodach dziedziczy się jakieś kody kulturowe? To właśnie chcę powiedzieć i nie wydaje mi się, by była to teoria szczególnie szokująca. (…) Czy to możliwe, że szary Polak dziedziczy po swoim prapradziadku-chłopie pańszczyźnianym całą masę obciążających matryc mentalnych, a córka milicjanta, czy syn PRL-owskiego trepa nie dostaje po rodzicach niczego?

 Dobre pytanie. Pójdźmy jego tropem i skoro według terminologii Tada jestem wybornym przykładem syna PRL-owskiego trepa, przyjrzyjmy się, czym "genetycznie" (zdaniem Tada) w mym domu nasiąkłem, co takiego charakter mój zepsuło,  i czy naprawdę nic  dobrego z domu Rodzicieli nie wyniosłem?  

Gdybyście Państwo mieli czas, proszę wpierw zapoznać sie z linkowanym poniżej tekstem,  i dopiero później kontynuować niniejszą lekturę:

*http://euromir.salon24.pl/396223,stopien-polskosci-ludowego-wojska-polskiego

 

Ojciec mój  do wczesnych lat 70-tych, kiedy wyjechałem z Polski i nie powróciłem, był wysokim oficerem Generalnego Kwatermistrzostwa WP.

Do wojska (w 1944 roku)  trafił z poboru (urodził się i mieszkał na wileńszczyźnie). Po wojnie stanął przed alternatywą, wracać w strony rodzinne, które  dostały się pod władzę ZSSR, czy też pozostać w Polsce?

Nie zastanawiał się długo.  Miał 18 lat, był bez mieszkania i  zawodu. Majątek po rodzicach przepadł w wyniku wojny. Mimo „religianctwa” i wychowania w atmosferze antykomunistycznej rozumiał, że jego ewentualna decyzja o  pozostaniu w Polsce wymusza na nim akceptację nowego  kształtu (terytorialnego i ustrojowego) kraju . A czemu swą egzystencje połączył z armią? W tamtych czasach i okolicznościach, tylko wojsko stwarzało 18-letniemu człowiekowi  w miarę znośne warunki egzystencji. Zarabiał na chleb i jednocześnie zdobywał wykształcenie.  

Po kilku latach, gdy skończył studia (ekonomiczne) skierowano go do pracy w Głównym Kwatermistrzostwie Wojska Polskiego. Instytucja ta znajdowała się w Warszawie. W tym pięknym mieście parę lat później się  urodziłem.Kiedy podrosłem (zupełnie nieświadomie) zacząłem żyć życiem „czerwonej arystokracji”.  Członkostwo w tym środowisku gwarantowało mi  pewne przywileje. Poniżej sporządziłem ich wykaz:

(1)   Tanie, luksusowe wyżywienie. (W latach 60-tych, jako syn oficera,  jadałem obiady za 10 zł w kasynie oficerskim. (Był to rodzaj restauracji dla oficerów. Obsługa kelnerska, prócz tego trudno osiągalny Radeberger (NRD) za 6 zł itp.) Posiłki były subsydiowane, ich faktyczny koszt to w tamtych czasach prawdopodobnie ca 30zł.

(2) Dwa razy w roku  wyjazdy do stosunkowo luksusowych Wojskowych Domów Wypoczynkowych (Zakopane, Międzyzdroje, Sopot, itd). Był to branżowy odpowiednik FWP, w ówczesnych polskich warunkach nadzwyczaj ekskluzywny.

(3) Świetna,  na najwyższym poziomie, mówię to z perspektywy 40 lat mieszkania na zachodzie Europy, służba zdrowia (szpitale na Koszykowej i Szaserów oraz sieć przychodni)

(4) Mieszkania prawie wyłącznie przedwojenne, o najlepszych lokalizacjach w Warszawie  (Al. Niepodległości, Puławska, Koszykowa, Filtrowa itp.). Na przełomie lat 60 i 70  mieszkańcy mogli  wykupić je na własność. Nie była to wszakże żadna (jak utrzymuje Tad) „lewa prywatyzacja” (z której rzekomo miał skorzystać płk. Kukliński) - działo się to na zasadzie wielkiej, zorganizowanej na skalę ogólnopolska akcji  wykupywania mieszkań tzw. zakładowych. Im bogatsza była branża, tym taniej kupowali je pracownicy. Za około 100 metrowe mieszkanie w centrum Wawy moi Rodzice zapłacili (na raty) równowartość  ca  dwu- trzyletnich ówczesnych zarobków Ojca. (Wysokość upustu uzależniona była od długości czasu spędzonego przezeń na froncie i  wysługi lat.)

 

Dziedzictwo

Wbrew  temu, co twierdzi Tad , większość  „PRL-owskich trepów” to nie byli żadni „komunistyczni rewolucjoniści”, lecz ludzie którzy w swych świeżo wykupionych mieszkaniach przekazywali dzieciom, niestety, dość mocno już wtedy przechodzony, narodowo-katolicki kod kulturowy.

Bardzo porządne, aczkolwiek jak na mój gust nadmiernie mieszczańskie było to wychowanie :)

Nie byłem wyjątkiem w tym środowisku – podobnie jak większość chłopców z mego otoczenia, wpierw zostałem ochrzczony, później jako dziecko chodziłem na religię, aby w wieku 12 lat przystąpić do pierwszej komunii. Zaś w niedzielę całą rodziną (Ojciec-trep, ha ha ha, jak on śmiesznie wyglądał w cywilu) chodziliśmy do kościoła.

Wizyty w kościele nie były mile w wojsku widziane. Mimo to zdecydowana większość oficerów (czyt. PRL-owskich trepów)  mocno (aczkolwiek nie demonstracyjnie) trzymała się swego światopoglądu i wbrew Tadowi, który wszystko wie najlepiej, (gdzieś bardzo głęboko w duszy) czuła się prawdziwymi  Polakami.

Myślę, że dobrym tych ludzi  porównaniem mogliby być „trepowie-podchorążowie” z 1830 i 1863 roku.

Czemu?

No cóż, podchorążowie Księstwa Warszawskiego, podobnie jak „PRL-owskie  trepy”  służyli  nie w produktach fantazji, lecz realnych, istniejących wówczas polskich wojskach,  przechowując dzięki temu cenne społecznie wartości.

Z tej perspektywy patrząc, działalność pułkownika Kuklińskiego dziwi swa ogromną skalą, a nie wyjątkowością.

***

Dyskutując ten temat, dobrze jest pamiętać, że PRL była namiastką wolnej Polski. Państwem zdecydowanie lepszym od żadnego. Bardzo podobnie było z jej wojskiem. I żadne zaklinanie kodów kulturowych nie odwróci tych faktów.

euromir
O mnie euromir

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka